książka o lesie deszczowym

Śmierć w lesie deszczowym

Jak umiera język? Ile czasu trwa jego agonia i od czego się zaczyna? Czy śmierć języka wpływa na życie społeczności, która go używała? A wreszcie: czy to możliwe, że język umiera, bo… nikt go już nie chce?

Antropolog Don Kulick na przestrzeni 30 lat prowadził w Papui-Nowej Gwinei badania naukowe nad ginącym językiem tayap, używanym wyłącznie przez mieszkańców wsi Gapun. Jednak jego książka „Śmierć w lesie deszczowym”, mimo naukowej podstawy, utrzymana jest w bardzo lekkim i przystępnym dla czytelnika stylu. Jest na tyle łatwa w odbiorze, że może ją zrozumieć w pełni każdy czytelnik, nawet ten, który nie miał pojęcia o istnieniu antropologii kulturowej.

Wyścig z czasem, by zdążyć przed śmiercią języka

Don Kulick przyjeżdża do papuaskiej wioski, która jest prawie odizolowana od świata. Aby do niej dotrzeć, trzeba przedzierać się cztery dni przez pełen niebezpieczeństw las deszczowy. Nie ma tu szkoły, dostępu do opieki medycznej, elektryczności. Słowo pisane istnieje we wsi tylko w postaci kilku książek, w tym mszału, pozostawionych tu kiedyś przez misjonarzy. Wieśniacy uprawiają swoje ogrody, żywią się głównie sago, ptactwem, owocami i owadami.

Mimo tej izolacji tradycyjny język Gapuńczyków, tayap, zanika i ustępuje językowi tok pisin. W obliczu szybkiego zmniejszania się liczby osób, potrafiących posługiwać się tayap, antropolog stara się go jak najlepiej opanować i udokumentować. Stara się też zrozumieć, jak przebiega proces zanikania języka oraz jakie ma to konsekwencje dla życia społeczności. Pomagają mu w tym głównie przedstawiciele starszego pokolenia mieszkańców wioski, którzy nadal posługują się biegle tayapem.

Niechciany język przodków

Praca Dona Kulicka prowadzi do wniosków, które mogą być wręcz szokujące dla przeciętnego Polaka, przyzwyczajonego do podkreślania roli tradycji w zachowaniu tożsamości kulturowej. Od szkoły podstawowej wpaja się nam, że nasz naród trwa dzięki skutecznemu oporowi przeciw rusyfikacji i germanizacji. Uczymy się o bohaterach, którzy walczyli o przetrwanie kultury i języka w czasach, gdy było to aktem odwagi i można było przypłacić to życiem.

Tymczasem język tayap umiera, ponieważ… sami Gapuńczycy nie są zainteresowani jego trwaniem. Własna kultura wydaje im się nieatrakcyjna w zderzeniu z cywilizacją zachodnią, która obiecuje piękne otoczenie, pieniądze i lżejsze życie. Przedsionkiem lepszego świata jest dla Gapuńczyków język tok pisin, oparty w pewnym stopniu o zniekształcone angielskie słowa, ale dysponujący własną gramatyką. Do wsi przynieśli go mężczyźni pracujący dla zachodnich firm działających na terenach Papui-Nowej Gwinei. Tok pisin, używany jest w wielu wioskach, co daje mu tę przewagę nad językami lokalnymi, że pozwala komunikować się na szerszym obszarze. W Papui Nowej Gwinei posługuje się nim około czterech milionów ludzi.

Jak umiera język?

Tayap umiera stopniowo. Dzieci we wsi przestają reagować na polecenia wydawane przez rodziców w tym języku, ubożeją przekleństwa, które wypowiadane są coraz częściej w tok pisin, młodzież wysyła sobie miłosne listy między wioskami korzystając z mowy, zrozumiałej dla wszystkich w regionie. Sami Gapuńczycy patrzą na białego człowieka, który chce się uczyć zanikającego języka, jak na poczciwego wariata. Śmierć języka tayap jest złożonym zjawiskiem i prowadzi Kulicka do wielu zaskakujących odkryć. Okazuje się np. że Gapuńczycy bardzo często nie zgadzają się, co do znaczenia wielu słów. Prowadzą na ten temat zajadłe spory, co ujawnia próba ustalenia przez antropologa brzmienia słowa „tęcza”. Podważanie znajomości tayapu wydaje się wręcz „sportem narodowym” miejscowej społeczności. Kulick zauważa, że z powodu ciągłego kwestionowania ich kompetencji językowych, młodzi mieszkańcy Gapun unikają publicznego posługiwania się tayapem.

Na końcu świata też bywa niebezpiecznie

„Śmierć w lesie deszczowym” to nie bajeczka o wyidealizowanych „egzotycznych cywilizacjach”, której przedstawiciele są prawi jak Winnetou. Kulick uniknął kilku grzechów, dopadających autorów piszących o innych kulturach. Przede wszystkim nie ma tu ani sztucznej poprawności politycznej, ani patosu. Antropolog pisze wprost, gdy Gapuńczycy nałogowo kłamią, są naiwni i chciwi lub dopominają się wciąż różnych prezentów. Don Kulick kilka razy musi opuścić wieś, gdy jego życie jest zagrożone, aby potem wrócić do badań. Przekonanie miejscowych, że naukowiec ma dużo pieniędzy ściąga na niego uwagę bandytów. Zostaje napadnięty i pobity, a jeden ze śpieszących mu na pomoc mieszkańców wsi ginie postrzelony przez napastników. Innym razem salwuje się ucieczką wynajętym helikopterem uprzedzając napad, przed którym go ostrzeżono. Zmęczenie życiem w poczuciu ciągłego zagrożenia skłania go do ostatecznego wyjazdu ze wsi.

„Śmierć w lesie deszczowym” opisuje agonię i pogrzeb, na którym nikt nie płacze i nie rozdziera szat. Autor sam wskazuje, że zanikania języków nie można postrzegać podobnie do zmniejszania się bioróżnorodności na Ziemi i nie należy walczyć z tym zjawiskiem za wszelką cenę. Jednak zanikanie języków to także – jak pokazuje książka Kulicka – zmiany o szerszym zakresie kulturowym. Należy zatem zadać sobie pytanie czy negatywnym zjawiskiem jest zmniejszenie na świecie różnorodności kulturowej. Moim zdaniem, dla ludzi z duszą podróżnika odpowiedź jest oczywista. Po co będziemy gnać na koniec świata, jeśli czekać tam na nas będzie to samo, co za oknem naszego domu?

[Don Kulick, Śmierć w lesie deszczowym. Ostatnie spotkanie z językiem i kulturą. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2020.]

Dodaj komentarz